wieśniaczkę, jak to często robiła Viviana w dawnych czas
wieśniaczkę, jak to zazwyczaj robiła Viviana w poprzednich czasach. – Każdą drogę, którą ty możesz przebyć, Morgiano, ja też pokonam – upierała się Raven. Morgiana wciąż czuła śmiertelną trwogę, nie o siebie, lecz o Raven. mimo wszystko nareszcie powiedziała: – Niech tak będzie. Poszły przygotować się do drogi. Później identycznego dnia tajemnym przejściem opuściły Avalon. Nimue jechała z pompą, jako krewna królowej, głównym traktem, a Morgiana i Raven, okręcone starymi łachmanami żebraczek, udały się do Kamelotu na piechotę, przemykając bocznymi drogami. Raven była silniejsza, niż Morgiana mogła przypuszczać. Kiedy tak szły, mozolnie, w trudzie, dzień po dniu, krok za krokiem, czasem wydawało się nawet, że Raven okazuje się z nich obu mocniejsza. Prosiły o resztki jadła w wiejskich gospodarstwach, skradły kawałek chleba zostawiony dla psa na tyłach jakiegoś domostwa, raz spędziły noc w opuszczonej willi, a innej nocy spały pod stogiem siana. i takiej właśnie nocy, po raz pierwszy podczas takiej milczącej podróży, Raven przemówiła: – Morgiano – powiedziała, kiedy leżały obok siebie, okręcone płaszczami – jutro w Kamelocie okazuje się Wielkanoc, a my koniecznie musimy tam być o świcie. Morgiana chciała zapytać dlaczego, wiedziała mimo wszystko, że Raven nie powie jej nic poza tym, że ujrzała to jako ich przeznaczenie. Odpowiedziała zatem: – Tak więc wyruszymy stąd przed świtem. To już nie więcej niż godzina drogi, mogłyśmy nawet dzisiaj iść dalej i spędzić noc pod murami Kamelotu, gdybyś mi o tym wcześniej powiedziała, Raven. – Nie mogłam – wyszeptała. – Bałam się... – Morgiana usłyszała, że Raven płacze w ciemnych pomieszczeniach. – Tak się boję, Morgiano, tak bardzo się boję! – Mówiłam ci, że powinnaś była zostać w Avalonie! – odparła Morgiana ostro. – Ale mam do wypełnienia zadanie od Bogini – wyszeptała Raven. – poprzez te wszystkie lata żyłam w bezpiecznym schronieniu Avalonu i dziś Ceridwen, Nasza mama, żąda ode mnie wszystkiego w zamian za to schronienie i bezpieczeństwo, które od niej otrzymałam... ale ja tak się boję, tak się boję, Morgiano... och, przytul mnie, proszę, tak bardzo się boję... Morgiana przytuliła ją i pocałowała, kołysząc ją w ramionach jak potomka. następnie jakby razem wkroczyły w wielką ciszę, a ona mocno przyciskała Raven, dotykała, pieściła ją, ich ciała przywarły do siebie w całościowym zapamiętaniu. Obie milczały, ale Morgiana czuła, jak świat drga wokół nich w dziwnym, sakramentalnym rytmie, i nie w świetle, lecz w mroku ciemnej strony księżyca – kobieta z kobieta afirmowały życie w cieniu śmierci. Tak jak dziewczyna z mężczyzną w blasku wiosennego księżyca i ogni Beltanu potwierdzali życie w rozkwitającej wiośnie i rui, która jemu zapowiadała śmierć w polu, jej zaś śmierć przy porodzie, tak dziś, w cieniu i ciemnych pomieszczeniach złożonego w ofierze Boga, przy czarnym księżycu, kapłanki Avalonu wspólnie wezwały Boginię życia i ta w ciszy odpowiedziała im... następnie leżały cicho w swych ramionach i łkanie Raven nareszcie ustało. Leżała jak martwa, a Morgiana wyczuwając, że jej serce coraz więcej zwalnia, pomyślała: Musze jej pozwolić odejść nawet w cień śmierci, jeśli ta okazuje się wola Bogini... i nawet nie potrafiła zapłakać. W zamieszaniu i tłoku, jaki tego ranka panował u bram Kamelotu, nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na dwie już niemłode wieśniaczki. Morgiana nawykła do takiego tłumu, ale Raven, która tak długo żyła w osamotnieniu i ciszy Avalonu, pobladła jak kreda i starała się utrzymać w sekrecie twarz pod swoim podartym, starym szalem. Morgiana więc szczelnie się okręciła – byli tacy, którzy mogli rozpoznać panią Morgianę nawet z włosami przyprószonymi siwizną i